Żegnaj wołowino Drukuj

 

Portal Onet.pl - Tygodnik Polityka

   
 


NUMER 12/2001 (2290)
 
Żegnaj wołowino

 
Francja budzi się z ręką w talerzu
Ważną dla Francuzów lekturą były od zawsze rozmaite przewodniki kulinarne, w rodzaju dzieł Michelina czy Guy Pudlowskiego, o tym, gdzie i co zjeść najlepiej. Oto jednak pojawiły się ostatnio instruktaże gastronomiczne z (niepewnymi) poradami nowego typu: czego i gdzie najlepiej nie jeść, co zaś jeszcze można pochłaniać bez większych obaw. Wyraźny to objaw, powiedzmy, pełzającego lęku – bo nadużywane określenia psychoza albo panika są na pewno zbyt mocne.  
GRZEGORZ DOBIECKI Z PARYŻA
 
Francja, przekonana do niedawna, że choroba szalonych krów była i pozostanie paskudztwem importowanym zza kanału La Manche, obudziła się z ręką w talerzu. Jej narodowe pogłowie bydła też jest – okazuje się – nie najzdrowsze. Owszem, nieco ponad setka stwierdzonych tutaj przypadków zachorowań zwierząt to jeszcze nie epidemia, to nic w porównaniu z kilkunastoma tysiącami oficjalnie odnotowanymi w Anglii. To czterokrotnie mniej niż tylko na jednej brytyjskiej wyspie Man. Ale to już problem, przed którym nie ujdą ani zjadacze befsztyków, ani ich producenci i sprzedawcy. Ani nawet politycy. Zasada pozostaje bez zmian: jedno zwierzę zarażone – całe stado wybite, niezależnie jak byłoby liczne.

Paryski tygodnik „Le Nouvel Observateur” opatruje swe porady kulinarne podtytułem: „Co jeszcze możemy zjadać bez ryzyka”. Jest to bardzo nieprzyjemna lektura nie tyle dlatego, że odradza konsumpcję pewnych produktów, prędzej dlatego, że jest dość bałamutna. Tak tedy jeść nie należy zdecydowanie wołowiny z kością (w Polsce to często wkładka rosołowa, we Francji – kolosalne danie główne), gdyż kostne części potrawy miały kontakt z centralnym układem nerwowym zwierzęcia (szpik). Zaś choroba atakuje zwieńczenie tego układu, czyli mózg. Ten dla wielu Francuzów tradycyjnie symboliczny kawał mięcha nazywa się cote de beuf, z amerykańska – T-bone. Już się tego praktycznie nie sprzedaje, bo i rząd był przeciw. Nie należy jeść nadto hamburgerów, rozmaitych przetworów z puszek lub innych kiełbasek, ponieważ składniki tych potraw są trudno określane – tłumaczy tygodnik.

Tymczasem są one łatwe do określenia: wszelkie odpady z uboju, kopyta, flaki, skóry, oczy, cokolwiek tam jeszcze zostanie. Mówi o tym jasno, naturalnie – bez żadnych nazwisk, były kucharz szkolnej stołówki. Takie kotleciki mielone jadały u niego dzieci, bo to było najtańsze. Jak kupować i za co mięso z gwarancją jakości, skoro szkolna jadłodajnia też jest skrępowana nieprzekraczalnym budżetem? Coraz więcej szkół podstawowych, zarządzanych przez francuskie merostwa, informuje rodziców uczniów o wycofaniu ze stołówkowego menu wołowiny pod wszelkimi postaciami. Szczebel wyżej, od gimnazjów (college’ów) poczynając, na uniwersytetach kończąc, decyzje podejmuje ministerstwo oświaty. Ono do dziś takich informacji nie przekazało. Wołowinę podaje się również w wojskowych kantynach. Jak wyjaśnił minister obrony Alain Richard, „do wyboru jest zawsze i inne danie”. Dotychczas taki wybór mieli żołnierze niejadający wieprzowiny z przyczyn wyznaniowych.

Instruktaż nowej antygastronomii uprzedza nadto, że niepewne są nawet słoiczkowane odżywki dla najmłodszych dzieci, ponieważ – w ten sam sposób co do rozmaitych sosów – pakuje się do nich wszelkie resztki z przemysłowego uboju. Tego wszystkiego zatem lepiej nie jadać niezależnie od wieku.

Bałamutność takich przewodników po sklepie z żywnością zaczyna się przecież gdzie indziej. Głoszą one bowiem, iż spokojnie możemy się karmić i drobiem, i rybami hodowlanymi. Przy wieprzowej nierogaciźnie są już pewne wątpliwości.

Otóż drób i ryby z hodowli – do niedawna, do wydania przez rząd całkowitego zakazu używania mączek zwierzęcego pochodzenia na karmę – karmiono właśnie taką trupią strawą. Instruktaż nakazuje tymczasem uwierzyć, że żadnego zagrożenia tu nie ma, albowiem prion (czynnik atakujący mózg krowy, a potem człowieka, który zjadł jej mięso) nie przenosi się na drób i na ryby. Takiego dowodu nikt tymczasem nie uwiarygodnił.

Gorzej, nie ma zgody wśród ekspertów, czym może grozić Francji powrót choroby szalonych krów. Pierwszą jej inwazję, 4 lata temu, przeżyto tu w miarę spokojnie. Konsumpcja czerwonego mięsa spadła ok. 20 proc., po czym wróciła do normy. Teraz, według sondażowych danych Instytutu CREDOC, co piąty Francuz deklaruje wolę definitywnego zrezygnowania z konsumpcji wołowiny. Na zawsze.

Wielkie supermarkety jak Carrefour i Auchan, także w Polsce zainstalowane, przyznają – z pewną niechęcią – że sprzedaż mięsa wołowego spadła w ich sieciach o dobre 40 proc. i to zaledwie w ciągu kilku ostatnich tygodni. System barów McDonald’s lansuje raczej kurczakowe potrawy niż klasyczne buły z mięsną wkładką. I tutaj skurczyła się klientela, czego odpowiedni rzecznicy naturalnie nie potwierdzą. Odsyłają natomiast do specjalnie w tym celu wyprodukowanego reklamowego spota. Nasze hamburgery są produkowane ze sprawdzonego mięsa, prawdziwe mięso to włókna mięśniowe, nie zaś żadne okołokostne elementy, nie ma mowy o zagrożeniu. Jest to zapewne prawda, niemniej – przynajmniej w moich okolicach – w barach McDo jakoś ostatnio pustawo.

W podparyskich halach w Rungis, gdzie działa giełda produktów żywnościowych – markotno. Jak powiada jeden z hurtowników wołowiny: taka przestrzeń, takie wydatki... Jeśli tak dalej będzie to szło, lepiej zamienić tę halę na boisko koszykówki.

O francuską wołowinę pospierali się już prezydent z premierem, i to nawet międzynarodowo, podczas francusko-niemieckiego szczytu. Bo Jacques Chirac wzywał rząd Lionela Jospina do natychmiastowego zakazu korzystania z mączek zwierzęcych we Francji, co premier – nie bez słuszności – uznał za przejaw walki politycznej. Czujnie zareagowali na to francuscy hodowcy bydła: to nie nasz spór, powiedzieli. Cała ta sprawa ich dotyka najbardziej. Oni, dumni z etykietek, jakimi opatrują własne tusze wołowe, nie godzą się z tym, że nagle i Bahrajn, i Polska, i Włochy nie chcą ich produkcji. Dla nich to ogromny cios finansowy. Nie oni tu zawinili, tak sądzą. Nagle muszą wybijać swoje stada.

Ten ból trudno jednak porównywać z cierpieniem, jakie do dzisiaj muszą znosić rodziny ofiar choroby Creutzfeldta-Jakoba. Nie ma sensu porównanie, że w Wielkiej Brytanii ta choroba pochłonęła już ponad 80 ofiar, a we Francji dwie. Rodziny tych dwóch ofiar wystąpiły właśnie do sądu z pozwem przeciwko władzom Francji, Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej. Zarzut: otrucie, nieświadome narażenie na utratę życia i zdrowia. Świadome nieudzielenie pomocy. Przypomina się, bo i jest przypominana, francuska historia umierających po transfuzjach krwi skażonej wirusem HIV. Po latach procesów winnych ówczesnych niedopatrzeń tak naprawdę nie ustalono. Nie ma cienia wątpliwości: tak będzie i teraz.